czwartek, 18 listopada 2010

Przaśnie i rubasznie.


Okoliczności: jakiś wieczór w tygodniu. Robię ciasto, ręce mam po łokcie w mące. Mąż zapragnął kiszonych ogórków na kanapki. Przynosi sobie ogórki od Komendanta. Mija paręnaście minut i wpada Komendant, maszeruje bojowo prosto do mnie:
Komendant (groźnie podparty pod boki): - KTO tu jest gospodynią?
Ja (zachowując stoicki spokój): - Gdzie dokładnie?
Komendant: - No, tu, w tym domu!
Ja: - Jasne, że ty. 
Komendant (zmarszczony):  - Nie! Tu na górze!
Ja (ironicznie): - Chyba też ty.
Komendant (nie łapiąc subtelności): - Nie! Ty jesteś gospodynią na górze.
Ja (cierpliwie ugniatając ciasto): - Aha. 
Komendant (zadowolony, że już może przejść do zaskakującej puenty): - Więc jak potrzebujesz ogórki, to przyjdź, a nie wysyłasz swojego chłopa!